mużny dawne nie dla nas, ale dla trędowatych; przysięgaliśmy wszyscy, wstępując do Zakonu, na ubóstwo, wcale nie po to, żeby się łakomić na cudzy grosz. Ale takie gadaniny mogłyby łatwo poszkodzić moim chorym, gdyż często łatwiej mudzie wierzą bajkom, niż prawdzie, dlatego żywo mnie to obchodzi. Wszystkim zosobna tłumaczyć, jak się rzeczy mają, nie mogę, bo czas mi na to nie pozwala, dlatego proszę, żeby Ojciec był łaskaw umieścić to, co tu piszę, w swoich »Misjach«, żeby to posłużyło za ogólną jakby odpowiedź dla wszystkich ciekawych, co się dzieje z pieniędzmi dawanemi dla moich trędowatych.
Rzecz ma się tak: na wybudowanie trzeba mi 150.000 fr., jałmużna, dzięki Bogu, nadchodzi ale bardzo powoli, dlatego, że, jak Ojcu wiadomo, dają przeważnie ludzie nie majętni, lecz ubodzy, którzy wiele dać nie mogą; bardzo bogaci, z małemi wyjątkami, wogóle nic nie dają, a jeśli co dali, to tak jakby pro forma tylko, bo tak szczupło, że każdy z uboższych daleko więcej przysłał. Rzecz zatem jasna, że choć już trochę uzbierało się, jednak do potrzebnej sumy jeszcze bardzo daleko. Budować częściowo nie mogę, t. j. wybudować trochę na umieszczenie przypuśćmy jakich 50 chorych na razie, żeby potem w miarę tego jak będzie przybywać jałmużna, dobudować resztę. Bardzo byłbym kontent, gdyby tak się dało zrobić, ale nie można, bo: 1) mam nie 50, ale przeszło 100 chorych, więc gdybym wziął tylko 50 do nowego schroniska, co zrobić z resztą, kto będzie się nimi opiekował, kiedy ja jestem tylko sam jeden do tego? 2) wybudować część i zostawić to niezamieszkałe,
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/207
Ta strona została przepisana.