Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/210

Ta strona została przepisana.

deszczu z niej spadają. Pająk przez chwilę bardzo często i prędko te wstrząśnienia powtarza i niedługo potem cała sieć sucha. Sądząc po powierzchowności, nigdybym nie przypuścił, żeby pająk mógł tak zgrabnie wywijać łapami. Wyszedłszy raz do ogrodu, zdybałem się z tym Ojcem, u którego obecnie mieszkam, i pokazując mu pajęczynę, mówię, ze nie tak mnie dziwi, że pajęczyna tak wielka i mocna, jak nie mogę odgadnąć, jakim sposobem ten krzywołapy tkacz pierwszą nić przeciąga tak daleko od drzewa do drzewa. Kiedy pierwsza nić zaczepiona, to już niema sztuki dalej snuć, bo chodzi po tej pierwszej nici, ale pierwszą jakim sposobem zaczepia, tego sobie wytłumaczyć nie mogę. Ten Ojciec odpowiada: ja tego także nie wiem, ale wiesz Ojciec, że dotychczas zapomnieć nie mogę tego, com widział i, gdybym na własne oczy nie był widział, nigdybym nie przypuścił nawet, żeby to było możliwem, mianowicie: idąc kiedyś przed kilkoma laty z posterunku do posterunku, musiałem po drodze przechodzić przez rzeczkę, mającą nie wiem na pewno ile, ale na oko sądząc, może 8 albo 10 m. szerokości, po obu stronach rzeczki było po kilka drzew; otóż przechodząc tę rzeczkę, spojrzałem przypadkiem w górę i zobaczyłem ogromnego pająka, kołyszącego się na pajęczynie przeciągniętej od drzewa do drzewa ponad wodą z jednego brzegu na drugi. Jak on to potrafił zaczepić, nie mogę sobie wytłumaczyć, chyba jego samego trzebaby o to zapytać. Stanąłem tylko na chwilę i przypatrywałem się tej nici, bo na pierwszy rzut oka sam sobie nie dowierzałem, sądziłem, że się mi tylko tak wydawało.