Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/218

Ta strona została przepisana.

zdarzyła się mi rzecz następująca: zamówiłem lekarstwa dla kilku moich chorych; to lekarstwo nie przyszło na czas, co mnie wprawiło w porządnie kwaskowaty humor. Spotyka mnie ktoś i pyta, czego jestem skwaszony; odpowiedziałem, że nie jestem skwaszony, ale zły na dobre, bo lekarstwa nie przyszło mi. Ten facet mi mówi, że niema czego być złym, bo nic jeszcze wielkiego się nie stało; nie nadeszło lekarstwo dziś, nadejdzie za parę dni, chorzy poczekają, na Madagaskarze wszystko tak powoli idzie. Ale, czy rozumiesz, wasze, zapytałem, że choroba nie czeka i idzie szybko, a chory przez to cierpi gorzej. On mi bardzo łagodnie i grzecznie zaczyna przemawiać do rozumu, serca i woli: Ojciec zanadto pieści swoich trędowatych (nie mówił mi to Malgasz, ale Europejczyk), to wszystko przyciśnięte i przygnębione teraz chorobą, a przedtem każdy z nich to był łajdak, co się zowie; trzeba im dać trochę pocierpieć, niech pokutują za dawne grzechy. Chciał dalej coś jeszcze majaczyć, ale przerwałem mu, bo już nie mogłem wytrzymać, kipiał we mnie na dobre. Dość tego, mój panie. Jakim kto jest łajdak, czy poczciwy, to niech sądzi Pan Bóg, a nie my; jest to chory, któremu pomóc trzeba i po sprawie. To, coś nagadał, zapamiętam dobrze i jak zachorujesz, to przyjdę ci dosłownie powtórzyć to samo, to jest, że w młodości byłeś łajdak, teraz pokutuj za grzechy i t. d. Poczerwieniał po same uszy i zamilkł. Może być łatwo, że nie mówił z przekonania, że z jego strony miał to być żart taki, mniejsza o to. Przyciąłem mu ostro, bo nie godzi się żartować z niedoli bliźnich. Może też stać się i to, że będą