strzeni. Sam się temu wszystkiemu przypatrywałem, dlatego może mi Ojciec wierzyć, jako naocznemu świadkowi. Tyle wiem od Malgasza. Nie miałby on racji kłamać, posądzać go zresztą o to nie mogę, bo to bardzo poczciwy człowiek, oddawna pracujący w tutejszej misji jako katechista. Czy zaś tak samo mówi o tem naturalna historja, tego nie wiem, relata retuli — powtórzyłem Ojcu tylko to, com słyszał od czarnego naturalisty.
Kiedy się o pająkach rozgadał, to jeszcze jedną rzecz Ojcu opowiem, którą sam na własne oczy kilka razy widziałem i ubawiłem się tem, bo pociesznie wygląda. Wielkie muchy, motyle, koniki polne, szarańcze, zaplątują się w pajęczynę i pająk daje im rady, a od drobniutkich muszek obronić się nie może. W środku pajęczyny ogromne pajęczysko, a koło niego krąży kilka albo kilkanaście drobnych muszek (u nas ich pełno nad brzegami wód, moczarów i t. p., a wieczorem, jeżeli okno otwarte, cisną się do światła — kąsają dotkliwie); usiądzie mu która na łapę albo grzbiet, pająk się rzuca, odgania, ale chwycić nie może, chyba, że która wpadnie w pajęczynę. Bardzo zabawnie patrzeć, jak się krzywołapy tkacz nacierpi i odmachuje od tego maleństwa, a obronić się nie może. Zdarzy się często, że i ludzie bywają w podobnem upokarzającem położeniu. Niejednemu się wydaje, że on jest wielkim, potężnym, wszystko może i potrafi, co zechce, tymczasem nadchodzi chwila, w której nie może podołać malutkiej jakiejkolwiek trudności i ze wstydem przekonuje się, że i on zwykły śmiertelnik i wcale nie taki, za jakiego siebie uważał.
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/220
Ta strona została przepisana.