Już jestem, dzięki Bogu, nie od wczoraj między moimi nieszczęśliwymi, a mimo to, proszę mi wierzyć, że nie mogę się oswoić z tem, na co ustawicznie patrzę, nie mogę obojętnie patrzeć na tę nędzę, w której pogrążeni są moi biedacy, a co jeszcze bardziej mnie trapi, to nędza moralna, pochodząca przeważnie z tej nędzy materjalnej. Narażeni są moi nieszczęśliwi na tysiączne okazje do grzechu ustawicznie, a nawet możnaby powiedzieć poniekąd z konieczności. Już nie raz i nie dziesięć przemyśliwałem nad tem, jakby złemu zaradzić, ale ani rusz póki nie będzie odpowiednie schronisko z zapewnionem utrzymaniem. Mieszkają jak bydlęta i to razem: mężczyźni, kobiety i dzieci. Na żebry chodzić muszą, t. j. siedzieć pod barakami koło ścieżki cały dzień, boć bez tego nie wyżyją, a wiadoma rzecz, że próżnowanie jest początkiem wszystkiego złego; chodzą prawie napół nadzy i t. d., i t. d., słowem, że źle, a zaradzić temu nie mogę w takim stanie rzeczy, jaki jest obecnie. Żeby to ludzie na świecie wiedzieli, co się we mnie