Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/232

Ta strona została przepisana.

dzieje, kiedy na to wszystko patrzę, nie mogąc złemu zaradzić, zwłaszcza kiedy patrzę na małe dzieci, które, nietylko że nie umieją kochać Boga, ale jeszcze nie wiedzą nawet, czy jest jaki Bóg, a już się uczą od starych obrażać tego Boga, to z pewnością takby się posypała zewsząd jałmużna, że w krótkim czasie stanęłoby tak niezbędne, a tak przeze mnie upragnione schronisko. Piszę Ojcu otwarcie, co czuję, ale opisać tego dokładnie nie potrafię, proszę tylko ustawicznie Matkę Najśw., żeby się ulitowała i pozwoliła prędzej ratować tych nieszczęśliwych, z których, co nie daj Boże, niejeden zginie może na wieki. Teraz o tyle tylko lepiej, niż przedtem było, że nie umierają z głodu moi chorzy, jak przedtem, bo z nadchodzącej drobnej jałmużny zawsze jest w zapasie trochę ryżu dla tych, co ani żebrać, ani w inny sposób wyżywićby się nie mogli. Dziękuje za to ustawicznie Matce Najświętszej, ale swoją drogą o nowe schronisko naprzykrzać się Jej nie przestaję.[1]

Przyszło mi w tej chwili na myśl, że choć Ojciec nie pogniewa się na mnie za natręctwo, ale mimo to, mogę łatwo oberwać burę za jeremiady. Ale, dziej się co chce, myślę sobie: wyłaje Ojciec, to wyłaje — przyjmę to w pokorze i już, a com

  1. Przy tej okazji proszę, żeby drogi Ojciec był łaskaw podziękować, jak ode mnie, tak też w imieniu moich chorych, Pani P. P. z Wilna, za łaskawe zajęcie się losem nieszczęśliwych trędowatych. Pisano mi o tem z kraju, ale nie mam adresu Pani P., dlatego proszę, żeby Ojciec był łaskaw Jej w naszem imieniu podziękować za wszystko, co dla nas robi. My posyłamy tylko Bóg zapłać, a wynagrodzi Jej stokrotnie sama Matka Najświętsza.