Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/234

Ta strona została przepisana.

ce, niż za nogi ludzkie. Na szczęście miałem płótno, więc, opatrując rany tej biedaczki, wziąłem miarę sznurkiem, żeby przykrajać okłady wystarczające do owinięcia nogi, gdyż dwa razy uciąłem na oko, jak się mi zdawało i nie obejmowały te kawałki płótna nóg chorej. Jak wyglądały rany i jak je było czuć, łatwo sobie Ojciec wyobrazić może. Cierpiała biedaczka tak, że bez najmniejszego wahania się, gdybym tylko był mógł, zarazbym wziął był na siebie jej chorobę, żeby tylko ulżyć tej biednej kobiecie. Choćbym, przypuśćmy, wcale nie rozumiał, jak się mi ta nieszczęśliwa użalała na swoje cierpienia, to wystarczyło tylko spojrzeć na nią, żeby mieć pewność, że niezmiernie cierpi. Wskutek ran silna gorączka trawiła ją ustawicznie. Kiedy po jakimś czasie dołączyła do tego febra, rzecz jasna, że biedna chora przeżyć tego nie była w stanie. Ratowałem, jak umiałem i mogłem, ale nie dało się nic zrobić. Dzięki Bogu tylko, że umarła zaopatrzona. Trochę trudno nie wierzyć własnym oczom; patrzyłem sam na nieboszczkę w czasie jej choroby, więc jakże mógłbym powiedzieć, że to prawda, co ten ktoś napisał, że trędowaci nie cierpią. To ja sam widziałem. Teraz — jeden z naszych Ojców dowiedziawszy się o tym artykule, powiedział mi: »Nieprawda to wszystko? słuchaj Ojcze, co ci powiem. Będąc na jednej z sąsiednich wysp, gdzie jest szpital trędowatych, poszedłem ten szpital zwiedzić. Kiedyśmy przechodzili koło jednego z chorych, ten co mnie oprowadzał, zapytał tego chorego: jakże się biedaku czujesz dzisiaj. Chory odpowiedział, że dziś wprawdzie cierpi, ale nie tak silnie, jak wczoraj. Cóżeś zrobił, żeby sobie ulżyć?