Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/241

Ta strona została przepisana.

we schronisko, to moje pisklęta z początku będą się może i kwasić, bo tam będą musieli wszyscy bez wyjątku być czysto ubrani, umyci i w mieszkaniu porządek zachować; wezmę ich krótko, po żołniersku, najmniejszego nieporządku nie daruję nikomu. Jestem przekonany, że ich malgaszska natura będzie się na to oburzać, ale to nic nie pomoże. Najpierwszym warunkiem do podtrzymania siakotako zdrowia u trędowatych, jest jak największe ochędóstwo.
Szarańcza na dobre zakwaterowała się na wyspie. Młode pokolenie już się wylęgło i znacznie podrosło; mnóstwo tego wszędzie. W niektórych miejscach (sam nie widziałem, mówiono mi) leży szarańcza warstwą grubości może na decimeter, Malgasze raczą się nią do upadłego, karmią nierogaciznę i ptactwo domowe, ale mimo to zdaje się mi, że można się spodziewać porządnych szkód na wiosnę. Niepodobna przypuszczać, żeby taka masa szarańczy nie wyrządziła odpowiedniego zniszczenia.
Opowiem teraz Ojcu jedną rzecz, którą niedawno temu słyszałem, mianowicie: zapowiedział X. Biskup jednemu z naszych Ojców, że udzieli Bierzmowania w jednym z jego posterunków. Ten Ojciec przygotował swoich parafjan jak mógł do Bierzmowania, i kiedy się zbliżał dzień naznaczony przez X. Biskupa, dostał gdzie co mógł, żeby X. Biskup miał lepszy obiad. Rano w dzień przybycia X. Biskupa, mówi ten Ojciec swemu czarnemu kuchmistrzowi, co ma zrobić na obiad i przytem dodaje: »Te dwie kury, które tu są, także zabijesz dziś« — poczem poszedł do kościoła. Koło po-