Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/253

Ta strona została przepisana.

w oczach zakręciły się przy konsekracji na wspomnienie, że Pan Jezus schodzić raczy do takiej szopy, a potem, co jeszcze gorzej, do mego plugawego serca. Ale trudna rada, kiedy Sam Pan Jezus tak chce, więc inaczej być nie może.
Doznałem niedawno praktycznie, jak to często niewygodnie, kiedy się niewiele umie, a zwłaszcza, zdaje się mi, że języków im więcej się umie, tem łatwiej można sobie poradzić. Dostałem dwa listy, jeden po niemiecku, drugi po hiszpańsku pisany, żadnego z tych języków nie znam, musiałem zatem szukać tłumaczy.
W okolicach Tananariwy bardzo trudno, nawet możnaby narazie powiedzieć, niepodobna znaleźć odpowiedniego miejsca pod schronisko, więc postanowili przełożeni wybudować takowe w południowej części środkowego Madagaskaru jedno wielkie schronisko dla trędowatych znajdujących się w naszej misji. Niedawno powiedział mi X. Superjor, żebym się gotował do drogi, bo mnie wyszle do innego posterunku, żebym tam budował schronisko. Zwykle jednak bywa, że człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi, zacząłem myśleć o drodze, powiedziałem moim chorym, że jak stanie nowe schronisko, to ich uwiadomię i kto zechce, będzie mógł tam się rozkwaterować, tymczasem zamiast udać się dokąd mnie wysyłają starsi, musiałem rad nie rad rozgościć się na jakiś czas w Tananariwie i to w infirmerji do tego. Nogi poobierały i popuchły tak, że chodzić ani rusz, przesiedziałem kilka dni, trzymając wciąż nogę chorą wyciągniętą. Nie trzeba tylko wieszać kowala, kiedy ślusarz zawinił, niech Ojciec nie myśli, żeby ta choroba po-