Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/255

Ta strona została przepisana.

w nich nosić«. Powiedziałem mu na to, żeby nabierał tylko po pół konewki naraz, jak pójdzie po wodę, a gdyby i wtedy było jeszcze źle, to będziemy radzić inaczej. Poszedł, przyniósł kilka razy wody, a potem przychodzi i z uśmiechem mówi: »Ojcze, teraz już dobrze, wazaha zawsze potrafi zaradzić prędzej od Malgasza«. Kiedy odprawiałem Mszę św., to służyć musimy razem, bo on wie tylko kiedy odpowiedzieć Amen, kiedy mszał przenieść i zadzwonić, nic więcej, resztę wszystko odpowiadam sam, dlatego powiedziałem, że służymy do Mszy razem. Może Bóg pozwoli, że ten dzieciak wyrobi się na dobrego katolika, bo pobożny jest i pracować lubi.
Teraz krótko napisałem do Ojca, ot tak, żeby dać Mu niby znać, że jeszcze żyję; wysyłam ten list z infirmerji i jakoś mi się nie klei, trudno myśli zebrać. Będzie Ojciec może kpił ze mnie, żem za gorąco kąpany, niech i tak będzie, ale powiem Ojcu otwarcie, że obecnie przechodzę męki Tantala; otwiera się, dzięki Bogu, pole do działania, bo trzeba skupować materiał, zakładać powoli fundamenta pod schronisko i t. d., jednem słowem kipi we mnie wszystko, a tu ani rusz, muszę siedzieć przykuty na jednem miejscu jak więzień, bo nogi jeszcze nie są do użycia, choćby i z laską nawet nie da się chodzić. Pilno mi, to prawda, ale nie smucę się wcale, bo to przecie wola Boża taka. Matka Najśw. sama kieruje całą sprawą mego schroniska, kazała mi czekać jeszcze, zatem tak ma być, któż to może wiedzieć, co Najśw. Pani zamierza zrobić. Jakby tam zresztą mi było, mniejsza o to, dzięki