Napisałem Ojcu w przeszłym liście, że opuściłem Tananariwę, a właściwie Ambahiwurak; tymczasem człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi — tak jechałem, że zamiast do Fianarantsoa zajechałem napowrót do Ambahiwuraku. Zaraz drogiemu Ojcu to wyjaśnię, tylko proszę przedtem o trochę cierpliwości, bo w dwóch słowach opowiedzieć się to nie da. Otóż taka sprawa: W prowincji Imerina szukano miejsca pod schronisko w pobliżu Tananariwy, ale nigdzie znaleźć go nie mogli; proponowano mi kilka posiadłości do nabycia, ale żadnej nie przyjąłem, bo wszędzie wody mało, albo wcale nie było, a oprócz tego drogo trzebaby zapłacić. Ja ciągle nagliłem do pośpiechu, więc Przełożeni kazali mi zakładać schronisko w prowincji Betsileo w pobliżu jej stolicy Fianarantsoa. Zabrałem się zaraz i przeniosłem do Tananariwy, żeby stamtąd udać się do Fianarantsoa. W Tananariwie musiałem przebyć kilka dni dla przejrzenia i przepakowania rzeczy przysłanych przez Sodalicję św. Piotra Klawera dla moich chorych. Było tego sporo,