Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/266

Ta strona została przepisana.

w schroniskach pełno — tłoczą się tam chorzy, jak śledzie w beczce. Kiedy opatrywałem miejsce i powiedziałem, że zupełnie odpowiednie, O. Bardon zaśmiał się i powiedział: »Wstawili się za tobą, Ojcze, twoi święci rodacy od Matki Najświętszej i wyprosili ci to miejsce i wodę« (św. Jozafata obchodziliśmy zaraz na drugi dzień po św. Stanisławie Kostce). Może być i tak, odpowiedziałem na pewno nie wiem, ale, że mi to wyprosiły drogi MM. z Karmelu, to jestem jak najzupełniej przekonany.
Co do schroniska, narazie tyle — jak się zacznie robota, zaraz Ojcu zacznę szczegóły nadsyłać. Rozmaitych trudności miałem i mam mnóstwo, jestem pewien, że będę ich miał daleko więcej, to mnie jednak bynajmniej nie zraża, per crucem ad lucem, inaczej trudno na tym świecie. Jedna jest rzecz, której się bardzo obawiam, mianowicie to, żeby broń Boże, jałmużna nie przestał nadchodzić, bo w takim razie stanęłaby moja robota. Nie przestaję prosić Matkę Najśw., żeby zagrzewała serca miłosiernych ludzi do popierania datkiem mojej sprawy i moim chorym ustawicznie toż samo zalecam. Tutaj teraz, jak robotnik, tak wszystko inne okropnie drożeje, mimo to jednak nadziei nie tracę, bo Matka Najśw. potrafi zapobiec temu.
Teraz opowiem Ojcu mały jeden szczegół z naszego domowego życia, który może Ojcu nieco ubawi. W pakach, przysłanych mi przez Sodalicję św. Piotra Klawera, było trochę pierników i cukierków, które, jeśli się nie mylę, przysłała dla chorych najmłodsza dywizja z pensjonatu PP. Urszulanek z Krakowa. Po ukończeniu przepakowywania po-