Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/267

Ta strona została przepisana.

szedłem do Ambahiwuraku pożegnać moich chorych i zaniosłem im te słodycze. Moje czarne pisklęta pierwszy raz w życiu zobaczyły te rzeczy. Kiedy pokazałem wielki lukrowany piernik, ubrany cukrowemi kwiatami, krzyknęli natychmiast »adre«, wymawia się adré. Jest to wykrzyknik ustawicznie używany przez Malgaszów i oznaczający radość, smutek, podziw i t. p., znaczy oj, aj, lub coś w tym rodzaju. Potem powiedziałem im, że to się je, bo to słodki chleb (innej nazwy dla ciastek Malgasze nie mają), oraz wręczyłem im te pierniki i cukierki, dodając przytem, że to się je. Jednemu z chorych, który mi pomaga we wszystkiem (Rafał, bardzo poczciwy człowiek, ten co na fotografji »podział ryżu« trzyma kubek w ręku), poleciłem zając się podziałem. Dzięki Bogu, podział szczęśliwie się odbył, z czego byłem bardzo kontent. Nie ubliżając bowiem moim pacjentom, powiem otwarcie, że nieraz w podobnych razach musiałem ich zburczeć, bo niezawsze uda się im zachować zimną krew. Póki spokój, to się nie mięszam, ale jak się tylko zaczną nieco gorączkować i Rafał nie może sobie dać rady, wtedy spieszę zaraz na pomoc, żeby czasem który z nich nie wyraził namacalnie swego niezadowolenia, fotografując swoją rękę na twarzy tego, z którym się posprzeczał, jak się to już raz rok temu zdarzyło. Otwarcie piszę, że raz w rok, bo spodziewam się, że Ojciec nie będzie miał przez to złego wyobrażenia o moich poczciwych pisklętach. W Europie między cywilizowanymi białymi takie wypadki wcale nierzadkie, cóż więc dziwnego, że czarny, napół dziki jeszcze Malgasz da w papę drugiemu kiedy się roz-