Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/270

Ta strona została przepisana.

licję św. Piotra Klawera przysłali nem te dary.[1] W codziennych modlitwach prosimy Matkę Najśw., żeby im to po swojemu wynagrodziła.
Wie Ojciec, że przy tej sposobności przekonałem się, że dzięki Bogu ze mną nie jest tak źle, jak myślałem. Ciągle mi się zdawało, że niedość kocham moich biednych chorych, t. j. że nie kocham ich tak, jak Bóg przykazał kochać bliźniego, a zwłaszcza tak nieszczęśliwego. Kiedy rozdałem wszystko com przyniósł i poszedłem pożegnać się z nimi, nie wiedząc naturalnie, że do niech wrócę, bo miałem rozkaz udania się do Fianarantsoa, tak mi zrobiło się smutno i przykro, że nieprędko mogłem przyjść do siebie. Wiedziałem przecie dobrze, że ich opuszczam dla nichże samych, boć przecie budować trzeba, że wieki razem nie będziemy i t. d. i t. d., a mimo to, tak mi jakoś ciężko było na duszy, tak tęskno za tymi biedakami, że nie wiedziałem co z sobą robić. Zacząłem myśleć o przyszłem schronisku, żeby się rozerwać, ale nic z tego, przeniosłem się myślą do kraju, ale i to nie pomogło, chodziłem jak struty.

W liście do mnie przysłał Ojciec niedawno dopisek do moich chorych, oni na to odpisali; posyłam Ojcu dosłowne tłumaczenie ich odpowiedzi:

  1. Wszystkie przedmioty, jak płótna, ornaty, bieliznę kościelną etc., przeznaczone dla misji O. Beyzyma, posyłamy za pośrednictwem łaskawie nam ofiarowanem przez Sodalicję św. Piotra Klawera, Kraków, Starowiślna 3.
    (Przyp. Redaktora Misji katol.).