Klawera powtórnie nadesłano moim chorym między innemi rzeczami nieco słodyczy. Bardzo mnie to ucieszyło, bo sól, trzcina cukrowa i te słodycze ot już i jest wcale niezły baliczek na mały stoliczek. We Wigilję oddałem te dary moim chorym i powiedziałem, że sól i trzcinę cukrową kupiły nam na święta panienki z tego kraju, co za morzem, a słodycze posyła wam nasza Ray aman-dreny (czyta się: raj amandrćni, znaczy ojciec i matka) hr. Ledóchowska (tak hrabinę moi chorzy tytułują). Uciecha niemała, zaraz powiedzieli mi: »Napisz Ojciec za morze, że my dziękujemy hrabinie Ledóchowskiej i tym panienkom dobrego serca«.
Już mieli się zabierać do podziału tych specjałów, kiedy podchodzi do mnie jeden chłopak i mówi: »Chodź Ojciec, daj Ostatnie Namaszczenie mojej babce, bo bardzo już chora«. Kazałem zaczekaić z podziałem i poszedłem zaopatrzyć staruszkę, która w kilka godzin potem umarła. Nazajutrz w samo święto mieliśmy pogrzeb. Jak zwykle na całym świecie, tak i u mnie się dzieje, jedni umierają, drudzy na świat przychodzą. W pierwsze święto pochowałem staruszkę, a na drugi dzień świąt ochrzciłem nowonarodzonego dzieciaka.
Zdaje się mi, żem jeszcze Ojcu nie pisał o tem, że tu mnóstwo pojawiło się parasoli. Nie wiem kto i skąd sprowadza, tylko kilka razy już widziałem wielu Malgaszów sprzedających parasole w znacznej ilości. Tanio te rupiecie się sprzedaje, bo po największej części są to już zużyte parasola, tylko trochę niby odnowione, Malgasze zawzięcie je kupują, a wielu z nich paradnie wygląda pod parasolem. Kiedy jaki Malgasz ubrany już cokolwiek
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/274
Ta strona została przepisana.