Biskupowi za warunek, że jeżeli chce mieć schronisko w misji, musi tam mieć stale jednego księdza. Sam nie mógłbym i bez tego kierować robotnikami, bo się na tem nie znam wcale, więc ułożyliśmy tak tę sprawę z O. Bardon'em (generalny przełożony misji), że on będzie dyrygował robotą, a ja będę tam co miesiąc dochodził (ta miejscowość odległa o dzień drogi od Ambahivuraka), żeby kontrolować, czy nie odstąpiono w czem od planu i przeglądać rachunki, a tym sposobem zdawać Ojcu sprawę z tego, co się robi. Ojciec będzie te zapewne ogłaszał w »Misjach katolickich«, wszyscy zatem nasi dobroczyńcy będą zawsze wiedzieli dokładnie, co zrobiłem z pieniędzmi, które dają. Nic jeszcze nigdy w życiu nikomu nie zwędziłem i nie boję się, żeby mnie o to miano posądzać, mimo to jednak wolę, żeby ludzie wiedzieli, gdzie ich grosz się obraca. Gdyby się zaś co komu wydało kiedyś niekoniecznie w porządku, rada na to bardzo łatwa, mianowicie: przyjechać i samemu zobaczyć na miejscu, jak jest. Okręty zawsze kursują i zwiedzać schronisko też każdy może, więc trudności niema. Matce Najśw. podziękowałem i wciąż dziękuję za to, że pozwala już zacząć budowę schroniska. A teraz, jak w imieniu moich chorych, tak też od siebie pokornie dziękuję wszystkim dobroczyńcom, którzy się łaskawie przyczynili do tego jałmużną. Niech Im Matka Najśw. stokrotnie po swojemu wynagrodzi jak w tem, tak w przyszłem życiu.
Posyłam Ojcu tymczasem plan schroniska, a potem, w miarę jak się co już zrobi, będę Ojcu nasyłał fotografje. Poszę się nie dziwić, że buduję
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/279
Ta strona została przepisana.