Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/280

Ta strona została przepisana.

zupełnie inaczej, niż w Indiach albo gdzie indziej budują, bo muszę się stosować tak do potrzeb moich chorych, jak też do klimatu i t. p. warunków miejscowych. Ale z budową mam kłopot; nie mogę wystawić wszystko, jakbym chciał — muszę narazie poprzestać na wybudowaniu jednej części tylko, bo na kościół i resztę całości nie wystarczają zebrane dotychczas pieniądze. Narazie wybuduję tylko tyle, żeby móc pomieścić tę garstkę chorych, których mam w Ambahivuraku obecnie, to jest mniej więcej 100 chorych. Potem, jak Matka Najśw. nadeszle znowu jałmużnę, będę stawiał kościół i resztę budynków. Wiem, że potem będzie trudność niemała z robotnikiem, bo nikt nie chce pracować tam, gdzie są trędowaci, ale trudna rada, trzeba tak zrobić tymczasem, bo budynki w Ambahivuraku coraz bardziej grożą upadkiem. Bardzo byłbym szczęśliwy, gdyby jałmużna teraz zaczęła obficie napływać, gdyż mógłbym mieć, jeżeli niewszystko, to przyjemniej część, ale z kościołem. To już rzecz Matki Najśw., jak Ona rozporządzi, tak będzie; swoją drogą jednak modlić się i prosić Ją o pomoc nie przestanę. Plan miejscowości przyszlę Ojcu później, bo z rządem sprawa jeszcze nieskończona.
Uśmiałby się Ojciec nieźle, gdyby słyszał teraz zapytania, któremi mnie moje czarne pisklęta zasypują. Jeszcze nie zaczęto kopać fundamentów, a tu jedni pytają, czy jeszcze uda się zebrać maniok i pataty, które zasadzili; inni pytają, czy warto jeszcze co sadzić, czy już się nie opłaci; inni znowu chcą wiedzieć, za ile miesięcy zabiorę ich do nowego mieszkania z oknami zaszklonemi i t. p.