Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/289

Ta strona została przepisana.

dział. Ale wracam do pokrewieństwa. Rozmawiałem kiedyś z kilkoma chorymi; w ciągu tej rozmowy mówią mi oni: »Ojcze, u nas Malgaszów jest zwyczaj, że kiedy młodszy mówi do starego, to tytułuje go »ojcze« albo »matko«, a kiedy starszy mówi do młodszego, to nazywa go synem«. Odpowiedziałem, że wiem o tym zwyczaju, bo i za morzem jest on także, a przytem dodałem: macie dowód, że i ja dobrze zachowuję ten zwyczaj, bo ot np. kiedy mówię do niej (pokazałem na tę trzyletnią dziewczynkę), to nazywam ją babką. Jedna z chorych mówi, żebym nie nazywał tej dziewczynki babką ale babunią, to będzie jakoś lepiej. Roześmiali się chorzy i od tego czasu nazywają to dziecko moją babunią. Byłem raz między chorymi, podchodzi do mnie moja babunia, czepia się jedną ręką za mój pas, a drugą ręką zaczyna szukać coś w kieszonce od zegarka; patrzymy wszyscy, co to z tego wyjdzie, a babunia z nieukontentowaniem mówi: »Ojcze, niceś dla mnie nie przyniósł«. Niedługo trwało smutek, bo zaraz przyniosłem jej kawałek chleba i dobry humor znowu powrócił. Zdarzy się wprawdzie nieraz, że babunia przeżegna się lewą ręką, ale cieszy mnie, że ona już modli się i śpiewa w kościele razem ze wszystkimi, a jak Bóg pozwoli, to może wkrótce zaczniemy się uczyć katechizmu.
Tyle narazie z naszego codziennego życia mogę Ojcu donieść; nic u nas nowego nie zaszło. Ten list już pewno zastanie Ojca w domu po misji bośniackiej, dlatego proszę, żeby Ojciec, znalazłszy kiedy chwilkę czasu, napisał mi kilka słów o sobie, t. j. jak się misja powiodła, czy wrócił