Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/294

Ta strona została przepisana.

wogóle w mieście dzieje, to zdaje mi się, że nie inna przyczyna tych wszystkich nieszczęść, jak tylko, że większość ludzi nic nie pojmuje tego, że gdyby czcili należycie Matkę Najśw. i Jej służyli, toby nie było tak źle, jak jest obecnie; krótko mówiąc, mieliby ludzie tu na ziemi szczęście, za którem gonią, a znaleźć go nie mogą. Jestem tego przekonania, bo, otwarcie Ojcu powiem, sądzę z tego, co widzę i doświadczam. Jest się, jak zwykle bywa na tym świcie, na wozie, ale częściej pod wozem. Nieraz już było porządnie krucho, nie wiedziałem jak radzić, idzie wszystko twardo, jak z kamienia, a mimo to, Najśw. Matka do ostateczności nie dopuściła, zawsze we wszystkiem doznajemy i jakby naocznie widzimy Jej opiekę. I ja sam zawsze we wszystkiem do Niej się udaję, czy to we większych rzeczach, czy z najmniejszym drobiazgiem nawet i moim pisklętom to ustawicznie polecam. Pytają czasem niektórzy, a jak teraz będzie, Ojcze, tego brak, a to nie idzie i t. d., na to zwykle im odpowiadam: tobie co do tego, to ani moja, ani twoja rzecz, udaj się z tem do Matki Najświętszej, do Niej wszystko należy, z Nią możemy wszystko, a bez Niej nic. Z początku trochę to jakoś twardo brzmiało moim pisklętom, może niekoniecznie to dobrze pojmowali, ale już się potrochu w to wdrażają i praktykują. Ot kiedyś niedawno pyta mnie jeden z chorych: »Zaczniesz Ojcze budować dla nas szpital, a jak skończysz, jak my się tam dostaniemy, kiedy wielu chodzić nie może, tragarze nas nie zechcą nosić, wozów niema, więc co zrobisz?« ja mu na to odpowiedziałem, żeby się nie troszczył wcale, bo Matka Naj-