Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/312

Ta strona została przepisana.

powoli przez cały kościół; tym sposobem zabezpieczają się na kilka godzin od napaści pcheł. Dano znać do Fianarantsoa, że w sąsiedniej wiosce jednego człowieka obsiadły pchły całkiem, t. j. po całem ciele, proszą żeby go zaopatrzyć i potem będzie ten nieszczęśliwy czekał śmierci; o ratunku niema co myśleć, bo trzebaby chyba skórę całkiem zdjąć z niego. Miejscowy doktór kazał go przynieść do szpitala, żeby go ratować, ale nie można go już było nawet i przynieść. Jeden z trędowatych tutejszego schroniska kupił kawałek gotowanego manioku, który przekupnie przy drogach sprzedają. Nie zauważył ten człowiek, że na tym manioku była pchła afrykańska i zjadł go nieoczyściwszy przedtem; dostało się to plugastwo do języka, zaraz się zagnieździło i musiano mu potem igłą wydobywać to gniazdo z języka.
Wszyscy tu opatrujemy się kilka razy dziennie, czy nie zakwaterowała się, jak Malgasze mówią: »Afryka« i każdy ma zawsze przy sobie szpilkę, igłę, albo jakiś kolec czy to liścia agawy, czy inny jaki, żeby się uwalniać od tych napastników. Do czego to wkrótce dojdzie z temi pchłami, Pan Bóg raczy wiedzieć.
Niedawno temu we Fianarantsoa i okolicy pioruny zabiły kilkunastu ludzi i kilka wołów.
Obecnie jestem na moim nowym posterunku. — Koło Fianarantsoa, o ¾ godziny drogi pieszo od miasta, ma nasza misja schronisko trędowatych. Miejscowość ta nazywa się Marana. Znalazłem tu wszystko, co mi potrzeba, t. j. wodę, ziemię względnie niezłą, nawet i do uprawy, drzewo i t. d., więc podziękowałem Matce Najśw. za to i za Jej łaską