wierzę; prędzej czy później, jednak los biednych trędowatych będzie polepszony i zabezpieczony; czasy nie najlepsze, to tak, ale ja mimo to nadziei wcale nie tracę i na nic się nie oglądając, robię, co mogę, żeby budowę przyspieszyć. Robota porządnie ciężka, zwłaszcza kloaki trzeba bardzo głęboko wycinać w górze, żeby spad był dobry.
Zaczyna się już u nas mieć niby ku wiośnie, t. j. ku porze deszczowej, ale dotychczas było sucho, ziemia zatem twarda jak kamień. Zwiedzających nie brak teraz, zawsze jakiś ktoś się nawinie, a po ukończeniu schroniska, rzecz jasna, że ich będzie mnóstwo, bo teraz wszędzie tylko o tej budowie gadają. Z tego, co wiem, jak jest na Madagaskarze, zdaje mi się, że nasze schronisko będzie budową pierwszorzędną jako budowa, a jako szpital, to na pewno będzie pierwszorzędnym dlatego, że tu dotychczas wszyscy wszystko budowali, ot aby budować, jak niby prowizorja ad fucum faciendum. Naturalnie, że wszyscy zwiedzający są, jak zwykle na całym świecie się dzieje, rzeczoznawcami i każdy spieszy z praktyczną radą; czy się znają na rzeczy, to pytanie, na które odpowiedzi twierdzącej jeszcze niema, ale sami mają się za rzeczoznawców i sypią rady, jak z worka, a każdy co innego i zwykle przeciwnego radzi. Wszystkie te rady i uwagi przechodzą tylko przez moje uszy, t. j. przez jedno wejdą, a przez drugie wyjdą, bo plan mam zrobiony po należytem przepatrzeniu wszystkich pro i contra co do najmniejszych szczegółów, zastosowany do potrzeb i wygody moich chorych, obmyślany i zrobiony przez człowieka, znającego się dobrze na budownictwie
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/340
Ta strona została przepisana.