Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/375

Ta strona została przepisana.

Boga jest zupełnie niczem w całem najściślejszem tego słowa znaczeniu, że śmierci, która każdej chwili może go zaskoczyć, uniknąć nie może, że po śmierci stanie zaraz na sądzie Bożym. A nie zważając na to wszystko, nie pamiętamy nigdy o tem, tylko zawsze uważamy się za coś, czapkujemy przed naszem kochanem ja, a o Panu Bogu, o własnej duszy zupełnie zapominamy. Cobym ja dał za to, żebym mógł zupełnie umorzyć to moje podłe ja, któremu się tak daję za nos wodzić, żeby to obrzydliwe ja wszędzie nie było górą, nie byłoby tak źle na świecie, jak jest obecnie.
Rozbazgrałem się, ale muszę już kończyć, bo czas nagli okropnie i poczta na odchodnem i roboty sporo na mnie czeka. Nim jednak skończę, muszę jeszcze przedtem uiścić się z długu wdzięczności, mianowicie: do fotografij, które Ojcu posyłam, a które Ojciec z pewnością każe odbić w »Misjach katolickich«, dołączam dla wszystkich naszych łaskawych dobroczyńców razem i dla każdego zosobna stokrotne »Bóg zapłać« za jałmużny, z których się dźwiga schronisko, żeby nietylko widzieli owoc swego miłosierdzia, ale żeby zarazem wiedzieli, że i nieszczęśliwi trędowaci czują wdzięczność za dobrodziejstwo im wyświadczone. Jak w imieniu wszystkich trędowatych, którzy będą korzystać z tego schroniska, tak też od siebie wszystkim dobroczyńcom naszym razem i każdemu zosobna pokornie dziękuję za pomoc. Niech Matka Najświętsza, dla miłości której dają jałmużny, po swojemu wszystkim stokrotnie wynagrodzi — prosimy i będziemy ustawicznie prosić Ją o to w codziennych naszych modlitwach.