Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/396

Ta strona została przepisana.

pięćdziesięciu, niewszyscy mogą chodzić, to prawda, ale kto tylko może, ten chce tu przyjść koniecznie. W rządowem schronisku dostawaliśmy ryżu dość, dawał rząd i mięso także, ale co to z tego, ciało syte, a dusza żyć nie ma jak, bo ani modlić się nie można, ani żyć po katolicku«.
— Dlaczego — zapytałem — nie można żyć po katolicku?
— A no, powiedz sam — mówi mąż tej kobiety — czy to po katolicku, że kościoła niema, mszy niema, wyspowiadać się można zaledwie raz na pięć, albo siedem miesięcy. Tak niedobrze, ciągleśmy o tobie wspominali i wreszcie uradziliśmy, żeby ciebie odszukać; ot i dał Bóg, że jesteśmy.
Niech mi Ojciec wierzy, że nie mam słów do wyrażenia, jak mnie uradowała tak żywa wiara w moich napół dzikich jeszcze pisklętach. Rzecz jasna, że ja tu o sobie ani myślę wcale, ani też nie mówię, boć w tem mojej zasługi żadnej niema, zerem jestem najkompletniejszym. Wszystko to sprawiła Najświętsza Marja, której chwała niech będzie za to po wszystkie wieki. Że te dzikusy tęsknili za mną, to jedno z najmniejszych; poznali, że ich kocham, więc mi tą samą monetą odpłacają, choć ja wcale na to nie zasługuję. Nich jednak Ojciec sam powie, czy nie jest to objaw prawdziwie żywej wiary — schorowani, poranieni, idą setki kilometrów piechotą, nocując pod gołem niebem w pustyni, bo ich nigdzie do domów nie przyjmują, a notabene u nas teraz zima, więc w nocy zaledwie jest parę stopni powyżej zera; z góry drapią się na górę, bo tu równin niema, całe pożywienie — trochę ryżu wyżebranego u przechod-