Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/402

Ta strona została przepisana.

cić kilku lub kilkunastu, niż puścić ich zupełnie samopas, bo wtedy dopiero pokazaliby, co potrafią. Wątpię jednak, żeby w tej mierze mieli trudności, bo dotychczas nie mogłem w Ambahiwuraku, jak również tutaj nie mogę się żalić na brak karności, bardzo są ulegli i posłuszni. Odkąd jestem między nimi, jeszcze ani jeden nie był ukarany przeze mnie. Niech Ojciec jednak z tego nie wnosi, żebym ja był dla nich zanadto pobłażliwy, do tego jeszcze za łaską Bożą przyznać się nie mogę. Najmniejszej rzeczy żadnemu nie przepuszczę, jeżeli uchybienie ogólne, to zaraz podczas katechizmu usłyszą cośkolwiek z wiadomości bieżących. Jeżeli pojedynczy zawini, to go wołam na poufną pogadankę i wtedy winowajca usłyszy słowa prawdy bez żadnych ogródek. Również niech Ojciec nie myśli, żebym ja w tem wszystkiem coś znaczył, bynajmniej, jestem kompletnym zerem, wszystkiem rządzić raczy i kierować sama Matka Najświętsza, która się mną posługuje tylko, jak narzędziem, ja nigdy sam nic zgoła nie robiłem i nie robię. Zdarzy się coś, mam załatwić jakąś sprawę, najpierw zmówię Zdrowaś, prosząc Matkę Najśw., żeby kierowała moimi słowami i sercem winowajcy, załatwiam sprawę łagodnie, czy ostro, zależy od okoliczności, potem to wszystko zamykam drugim Zdrowaś, ot i wszystko, reszta to już rzecz Matki Najśw. Nadzwyczaj mnie cieszy i dziękuję wciąż z to Matce Najśw., że mnie dziusy coraz to większe zaczynają mieć do Niej nabożeństwo; jak tylko miłość i ufność do Matki Najśw. dobrze zakorzeni się w tych biednych sercach, bo będę o nich