Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/422

Ta strona została przepisana.

chadzali się w tej sali; mieliśmy przytem małą rozrywkę. Przyszła z nami do nowego budynku mała Marynia (dwuletnie dziecko, o którem już Ojcu pisałem), wszędzie szła sama piechotą pókiśmy byli na drodze i na podwórzu, kiedy przyszło wejść do sali, dzieciak ani rusz, nigdy w życiu nie widziała podłogi i bała się stąpić na nią. Mówi to dziecko już nieźle i wszystko rozumie, mimo to jednak żadne tłumaczenia nie pomogły; jedna z chorych musiała ją wziąć na ręce i wejść z nią do sali — tam dopiero, widząc, że my wszyscy chodzimy, odważyła się stąpić na podłogę i już napowrót szła piechotą.
Na wyspie nienajlepiej się teraz dzieje; krew się przelewa i na Madagaskarze, nietylko w Europie, Azji i t. d. Zaburzenia w południowych prowincjach, wojsko musi występować czynnie. Że się burzą Malgasze, temu się dziwić nie można wcale, co się wogóle dzieje, bo ani na krok nie oddalam się nigdzie za schroniska, ale oto ma Ojciec dwa zdarzenia z końca 1904 roku:
Burmistrz Tamatawy, krajowiec, egzekwując podatki, wziął się do kija. Tak uderzył po głowie jednego z krajowców, że mu czaszkę rozbił. Krewni zabitego zaskarżyli burmistrza do sądu; wykopano trupa, doktorowie go obejrzeli i orzekli, że został zabity kijem i czaszka rozbita zupełnie; świadkowie faktu byli, mimo to sąd uniewinnił burmistrza. Krewni zabitego apelowali do głównego sądu w Tananariwie i ten sąd też uznał burmistrza za niewinnego i pozostawiono go na tym samym urzędzie.