Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/425

Ta strona została przepisana.

jak boga i nazywają tego potwora stwórcą; kłaniają mu się, jak to wyrazić, nie wiem, po rosyjsku mówi się: »biją pokłony« przed nim. Drwiłem co się dało z tych zabobonów i przesądów, aż wreszcie znalazł się jeden rozumniejszy, co zabił gada. Na drwinach nie skończyło się wszystko; podczas katechizmu pomówiliśmy nieco obszerniej o tych rzeczach, może Matka Najśw. raczy wybić z głów moich piskląt te niedorzeczności, proszę Ją o to ustawicznie. Sądząc jednak czysto po ludzku, niezbyt łatwa sprawa tutaj z przesądami, bo te resztki bałwochwalstwa mocno zakorzenione. Wykorzeniać to trzeba to tak, ale dziwić się temu niema co tak bardzo, bo między białymi mnóstwo jest takich, co mają przesądy — ot np. nosić kasztany w kieszeni, żeby nie bolały zęby. Czarny nosi jakieś grigri, mające go bronić od jakiegoś czegoś, a biały nosi kasztany w kieszeni, według mnie, to na jedno wychodzi, nie widzę przynajmniej żadnej różnicy między jednym a drugim, wart Pac pałaca, a pałac Paca, jak mówi przysłowie — no, czy nie?
Jak u Ojca rzeczy się mają z jałmużną dla mnie, przybywa dużo, czy nie? — Bardzo radbym coś wiedzieć o tem, bo (nie pamiętam, czym Ojcu już pisał, czy nie), teraz według prawa nie może istnieć żaden szpital, jeżeli nie ma swego ordynarjusza. Chciałbym móc przyjąć jak największą ilość chorych, a doktora mieć muszę, czy chcę, czy nie chcę, dlatego tak mi chodzi o grosz.
Kończę, bo dziś jestem nieźle zmachany i, choć mam okulary na nosie, niewyraźnie mi się patrzy, gdyż oczy zbyt się kleją, podnocować zatem wypada koniecznie. Wszystkich Was razem i każdego