Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/437

Ta strona została przepisana.

schronisko, nie zważając na przeszkody i trudności, za łaską Matki Najśw. dojdzie do pomyślnego końca. Tak ja to sobie wszystko moim głupim rozumem tłumaczę, a jak będzie, to zobaczy kto dożyje. Dziej się we wszystkiem najświętsza wola Boża.
O fotografjach dla Ojca pamiętam, nie mogłem tylko dotychczas upolować fotografa, dlatego takowych z tym listem nie posyłam. Ja, za łaską Bożą, ani na chwilę ufać nie przestałem, że schronisko będzie ukończone i niejedna dusza znajdzie w niem bezpieczny port na drodze zbawienia. Dałby tylko Bóg, żeby to prędzej nastąpić mogło i żeby jałmużny nie przestały nadchodzić, żeby mieć za co utrzymać jak największą ilość trędowatych. Może Ojciec powie, że ten list, to tylko same jeremiady. Napisałem to wszystko, żeby Ojciec wiedział, jak się rzeczy mają, wcale jednak nie w tej myśli, żeby się żalić, albo, co nie daj Boże, narzekać na te różne biedy. Łatwo Ojciec się domyśli, że często gęsto z powodu tych różnych trudności jestem w kwaskowatym humorze, mówiąc wyraźniej — jego tatarsko-afrykańska mość bywa często w złym usposobieniu; mimo to jednak na duchu nie upadam i za łaską Matki Najśw. do ostatka nie poddam się tym trudnościom, ani też się niemi zniechęcę.
U nas jeszcze zima, febra bruździ nieźle, raczymy się też chininą jakby jakim specjałem. Nie pamiętam, czym już Ojcu kiedy pisał, czy nie, o jednym dość ciekawym objawie trądu, mianowicie: niektórzy trędowaci nie czują bólu nigdzie, tylko pod pachami. Tak np. rana się jątrzy, on jej nie czuje, tylko pod pachą ma ten ból,