Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/438

Ta strona została przepisana.

chociaż rana jest, przypuśćmy na nodze niżej kolana; oparzy palce gorącą wodą albo i samym ogniem — na palcach pęcherze, skóra złazi, a bólu chory nie czuje w palcach, tylko pod pachą; uderzy się np. w rozranioną nogę, a boli go pod pachą, a nie noga i t. p. Wiem od chorych, że tak jest, ale jak, co i dlaczego, o tem naturalnie pojęcia nie mam, to musi badać doktór.
Drugą rzecz też dość zadziwiającą mogę Ojcu donieść; wiadomo, że pszczoły boją się dymu i giną od niego. Ile razy widziałem, gdy wybijają pasiekę, że zawsze pod ul podkładano dymiącą się głownię i od tego dymu pszczoły ginęły. Tutaj przed kilkoma miesiącami kwitły eukaliptusy i kilka innych drzew. Nadleciał rój dzikich pszczół (taka pszczoła jak europejskie, tylko znacznie mniejsza) do tych drzew i zagnieździł się na strychu w baraku trędowatych. Te baraki kurne, kominów wcale nie mają, ani też okien, skoro więc chorzy rozpalają ognie, to pod dachem pełno dymu. Otóż w tym dymie dzikie pszczoły przyczepiły piastry wosku do dachówek i zapełniły je miodem. Nie mogłem się dość nadziwić, patrząc na pszczoły pracujące w dymie. Miodem uraczyli się chorzy z wielkim ukontentowaniem; czy ten miód był czysty i nieprzydymiony, to inna kwestja, ale koniec końcem był baliczek na mały stoliczek, bo trędowaci niezbyt są wybredni.
Tyle narazie, mój Ojcze, bo na dłuższą bazgraninę czasu zabrakło. Polecam Ojca opiece Matki Najświętszej i bardzo a bardzo proszę o modlitwy.