wej uciechy, bo on wziął sikawkę nie za rączkę, ale za sam tłok nasmarowany oliwą, rzecz więc jasna, że cała ręka się nieźle zawalała, co wywołało nowe śmiechy i wrzaski.
Dzięki Matce Najśw. już wszystkie budynki pod dachem, mam w Bogu nadzieję, że wkrótce będę mógł przesłać Ojcu zewnętrzne fotografie. Wewnątrz jeszcze nic niegotowe — roboty mnóstwo i mnóstwo. Obecnie u nas wiosna, a za jakie może dwa tygodnie zaczną się kilkomiesięczne deszcze i burze, t. j. tutejsze lato, zatem zewnętrzne roboty niewszystkie będą mogły postępować, trzeba będzie przeczekać, aż nadejdzie zima, w której posucha zupełna.
Mamy tu obecnie dwie potężne plagi szerzące się po całej wyspie: trąd i zepsucie obyczajów. Rozpusta coraz to większe przybiera rozmiary, żyją Malgasze jak zwierzęta. Nie potrafię Ojcu dostatecznie wyrazić z jaką niecierpliwością wyczekuję tej chwili, w której będzie można otworzyć schronisko, w któremby trędowaci zaczęli żyć trochę więcej po bożemu. Jestem pewny, że i w nowem schronisku nie obejdzie się bez wykroczeń, jednak nie będzie za łaską Bożą tak źle, jak obecnie. Robię co mogę, ale tłukę się tylko, jak ryba o lód, bo ta mieszanina płci i wieku niweczy całą pracę. W wielu misjach po różnych krajach zakładają kolonje trędowatych, t. j. że w pewnym obrębie żyją trędowaci rodzinami w osobnych domkach, mają swoje ogrody, warsztaty i t. d. Szczęść Boże wszystkim we wszystkiem, każdy robi tak, jak mu się wydaje w Panu najlepiej. Jednak, opierając się na codziennem doświadczeniu, śmiało
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/440
Ta strona została przepisana.