Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/450

Ta strona została przepisana.

Bóg da, że to wszystko, co się obecnie sadzi, na tyle podrośnie, że będzie można fotografować, to się Ojciec przekona z fotografji, że schronisko i cmentarz obok niego, nie wyglądu na szpital, ale raczej na jaką willę. Malgaszom wogóle, a w tej liczbie i moim szanownym pacjentom, dziwnem się wydaje, ze ja zasadzam rozmaite rośliny, jakie tylko dostać mogę, służące li-tylko do ozdoby. »Poco to sadzisz, kiedy tego jeść nie można« Z tego i wielu innych temu podobnych pytań i zarzutów, ma ojciec dowód, jak się zapatrują Malgasze na rzeczy i jakie mają poczucie piękna. Ryż, maniok, pataty i t. d., a, to hej, to ma wartość, bo to się je; im wszystko zaś inne, czego jeść nie można, tem samem zupełnie patrzą się okiem, jak naprzykład koń, albo wół patrzy na malowidło. — »Szkoda czasu i pracy na sadzenie tego, cóż z tego, że wyrośnie, a czy to można jeść!« Na to wszystko odpowiadam zawsze: »Zobaczycie później, na co to wszystko się robi«.
Przygotowuję obecnie paru katechumenów do Chrztu św.; idzie to, dzięki Bogu, jakoś niby nieźle, ale taka katechizacja to prawdziwe ćwiczenie w cierpliwości dla misjonarza. Trzeba czasu niemało, nim się co uda wytłómaczyć tym biedakom. Tak naprzykład niedawno tłómaczyłem, jak mogłem, że wszystkie trzy Osoby Trójcy Przenajwiętszej są sobie zupełnie równe we wszystkiem, to jest, że żadna z nich nie jest ani starszą, ani doskonalszą i t. d. od innych, tylko są sobie we wszystkiem równe. Rozumiecie! — pytam.
— Tak, rozumiemy.
— A czy jasno?