Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/455

Ta strona została przepisana.

mieszkać w schroniskach li-tylko dlatego, żeby byli odosobnieni od zdrowych. To jednak prawdą być nie może, nakłamano X. Biskupowi. Kiedym to usłyszał, zaraz powiedziałem, że to nie jest powodem tego buntu, czy jak to nazwać, trędowatych; wiedzą bowiem doskonale Malgasze na całej wyspie, że trąd jest nieuleczalnym. O tem też nie mogą nie wiedzieć, że dotknięci tą chorobą, nie mogą być razem ze zdrowymi, bo rząd niby zakazuje trędowatym mieszkać po wsiach i miastach, i sami Malgasze, którzy się nie chcą zarazić, pędzą bez miłosierdzia trędowatych. Jak się dowiem może o powodzie prawdziwym tego zdarzenia, to Ojcu napiszę. Plemiona malgaszskie południowej części wyspy są daleko dziksze od reszty swoich ziomków to prawda, ale oni też wiedzą doskonale, jak się rzeczy mają co do trądu, powód zatem, który X. Biskupowi podano, nie może być prawdziwym. Trąd ogromnie się szerzy, ale trudno, żeby było inaczej dlatego, że rząd niby zabrania trędowatym mieszkać między zdrowymi i goni ich do schronisk, ale to niby, jak powiedziałem. W rzeczywistości bowiem tak się dzieje: trędowatych biednych, to jest ubogich, gonią i wtłaczają przemocą do niby schronisk, jak nazywają, a właściwie do zbiorowisk najohydniejszego zepsucia i bezprawia, którzy zaś mogą się opłacić i opłacają się wykonawcom prawa, tych zostawiają spokojnie, jako niby nie trędowatych. Samych zaś Malgaszy, t. j. całą ludność wyspy, można dzielić na dwie kategorje: bojących się trądu i niebojących się onego. Bojący się tej choroby trzymają się zdala od chorych, pędzą ich od siebie i t. d.; niebojący się zaś trądu