Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/461

Ta strona została przepisana.

drogi porobione potemu. Robotników, t. j. tych quasi majstrów, bardzo tu niewielu, a zdarza się często tak, że kilku z nich nie zjawia się do roboty, bo albo obrabiają rytowiska (bagno, w którym sadzi się ryż), albo są na pogrzebach. Pogrzeb u Malgaszów trwa często tydzień, albo i dłużej, stostownie do zamożności, u biednych trwa to krócej, u bogatych dłużej. Na cześć nieboszczyków zabijają woły i raczą się mięsem, aż póki nie zjedzą wszystkiego, zapijając to rumem. Jakie straszne orgje odbywają się na tych pogrzebach, nie piszę, bo przyzwoitość nie pozwala.
Z tego, com tu napisał, widzi Ojciec wyraźnie, że wskutek takich i mnóstwa innych najrozmaitszych trudności, które od początku na każdym kroku napotykam, wlecze się moja robota i nie mogę wiedzieć, kiedy wreszcie będę mógł otworzyć schronisko. Z założonemi rękoma nie siedzę, to tak; ale, jak to mówią, głową muru przebić nie mogę, to też tak. Bardzo mi przykro kiedy myślę, że tylu nieszczęśliwych trędowatych męczy się za życia i ginie, a, co nie daj Boże, na wieki może giną, ale zaradzić temu nie w mojej mocy. Wszystkiem w mojej misji kieruje i rządzi Sama Matka Najświętsza, która najlepiej wie, co jest na większą chwałę Pana Jezusa i pożytek dusz ludzkich. Kiedy zaś Ona dopuszcza tyle przeszkód i taką zwłokę w ukończeniu schroniska, znaczy, że tak ma być, dziej się Jej najświętsza wola. Ufam i wierzę, że wszystko dobrze się ułoży i pokornie czekam. Swoją drogą jednak ustawicznie proszę Matkę Najśw., żeby raczyła przyspieszyć swoje dzieło, bo bardzo mi już pilno. Tymczasem w ogrodach robi się, co