Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/478

Ta strona została przepisana.

cokolwiek zrobić, jak tylko cokolwiek podeschnie, zaraz pękać zaczyna i niema na to rady. We westjarji półki obecnie układają na bieliznę, w innych miejscach też robi się co i jak się da, a że wszędzie muszę wciąż doglądać i kierować robotą, żeby gdzie jakiego głupstwa nie zrobili (co wcale nietrudno tym artystom), któreby trzeba było na nowo przerobić, co naturalnie przyczyniłoby kosztu i przedłużyło robotę, a oprócz tego o chorych zapomnieć też nie mogę, zgodzi się zatem drogi Ojciec, że niełatwo mi znaleść chwilkę wolnego czasu. Oto ma Ojciec powód mego milczenia.
Nie chcę posądzać nikogo i nie posądzam, ale często przychodzi mi na myśl, że może niejeden z naszych dobroczyńców posądzić mnie może o niedbalstwo, wskutek którego niepilno mi się dzieje z ukończeniem i otwarciem szpitala. Było już tak raz przed kilku laty. Da Pan Bóg, że może już niezadługo będzie można porobić fotografje wnętrza, wtedy Ojciec da je odbić w Misjach katolickich i przekonają się nasi dobroczyńcy, że ani nygusowałem, ani dawanych nam jałmużn nie używałem na co innego, jak tylko na szpital, t. j. według ich przeznaczenia. Twardo idzie mi wszystko, jak z kamienia, ale inaczej być nie może, bo wszystkie dzieła Boże napiętnowane zawsze †, jednak przy tem wszystkiem Pan Jezus i pociechy nie szczędzi. Mateczka Najświętsza radzi o swojej czeladzi, osładza Ona i żywot doczesny tych nieszczęśliwych, a co więcej, że co do duszy moje czarne pisklęta doskonale się trzymają za Jej łaską.
Przed Wielkanocą, we Wielkim tygodniu odprawiliśmy trzydniowe rekolekcje, nic a nic zgoła