Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/479

Ta strona została przepisana.

nie wspominałem im o milczeniu, mimo to przez te trzy dni ani śpiewów, oprócz w kościele, ani śmiechów żadnych, ani rozmów ożywionych nie słyszałem wcale. Komunikują bardzo często, t. j. najmniej 3—4 razy w tygodniu, a niejeden codzień się powiada i komunikuje. Rozmowy brudne, plugawe, dzięki Bogu, bardzo rzadkie między moimi biedakami, a wykroczenia uczynkowe przeciw szóstemu przykazaniu jeszcze rzadsze. Jak tylko znajdzie się jakiś brudas, co sobie pozwala na nieczyste, nieskromne żarty, albo pieśni, to inni powstają przeciw temu i mnie uwiadamiają: »Ojcze, upomnij tego a tego, bo brzydko gada« — słowem, że opieka Matki Najśw. aż nadto widoczna wszędzie. Dałby Bóg, żeby ci biedacy wytrwali w dobrem do śmierci. Niema co owijać w bawełnę, jak to mówią, ale mówmy otwarcie, patrząc na rzeczy tak, jak one są rzeczywiście. Czy to nie wstyd i nie hańba dla białych, czyto Polaków, czy Francuzów, czy innych, że czarny, prawie zupełnie dziki jeszcze Malgasz, zaledwie coś, coś wie o Bogu, o nieśmiertelności duszy i t. d., garnie się do Boga, chce koniecznie dostać się do nieba, a biali przeciwnie, nie chcą znać tego Boga i robią, co mogą, żeby jęczeć potem całą wieczność w piekle i oprócz tego innych do piekła wciągnąć. Tutaj na Madagaskarze kto szerzy rozpustę w najwyższym stopniu i niewiarę jak nie francuscy koloniści? Niech Ojciec nie sądzi, żeby oni to robili cichaczem, pokryjomu, gdzieżtam, publicznie, zupełnie tak, jakby w tem nic złego nie było. Francuz uczciwie po katolicku ożeniony, należy tu do bardzo nie-