licznych wyjątków. Czy oni przywiązują jaką wartość do zbawienia duszy, tego ja domyśleć się dotychczas nie mogłem. Nieraz słyszałem tak np. mówiących: »Wiem, że trzeba każdemu spowiadać się, bodaj raz w rok przed Wielkanocą, ale ja nie mam po co iść do spowiedzi, bo rozgrzeszenia dostać nie mogę«. Na pytanie, dlaczego tak sądzi, odpowiada, że musiałby wydalić z domu nałożnicę, a on przecież tego zrobić nie może. O powszednim dniu i mowy niema, a w niedzielę na Mszy św. kościół napełniony Malgaszami, a Francuzów jeżeli się znajdzie dwóch albo trzech, to już wiele, najczęściej niema żadnego w kościele. Słowem, że jak w całym świecie obecnie, tak i na Madagaskarze Kościół nasz święty ciężkie czasy przeżywa.
Jak Matka Najświętsza da ukończyć i zaludnić szpital i jeżeli moje pisklęta wytrwają za łaską Bożą w dobrem ich dotychczasowem usposobieniu, to będzie ten szpital, choć obrzydliwy, bo trędowaty na ciele pod względem duchownym jakby jaką małą oazą wśród tej wielkiej pustyni bezbożności. Może ta mała garstka wiernych sług Pana Jezusa, pośród których raczy On zamieszkać, będzie mogła choć w niewielkiej części zadośćuczynić za wszystkie zniewagi Boskiemu Sercu wyrządzone przez bezbożny świat. To moje najgorętsze pragnienie, i mam wielką nadzieję, że ono się ziści, bo ten szpital jest dziełem Samej Matki Najśw. Rzecz jasna, że chciałbym, żeby to jak najprędzej mogło być uskutecznionem i dlatego bardzo, a bardzo proszę jak Ojca, tak też wszystkich tych, co czytać będą tan mój list, jeżeli go Ojciec w Misjach wydrukuje, żeby mi w tem dopomogli modlitwą.
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/480
Ta strona została przepisana.