Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/501

Ta strona została przepisana.

możemy i umiemy w niegodnych naszych modlitwach, t. j. ja we Mszy św., a moje czarne pisklęta w Komunji, Różańcu i t. p. Oprócz naszych wspólnych modlitw, są jeszcze wyznaczeni co tydzień pokolei, którzy przystępują do Komunji św. i odmawiają koronkę wyłącznie za naszych dobroczyńców żywych i zmarłych. Krótko mówiąc, robimy co i jak możemy, żeby się odwdzięczyć naszym wszystkim dobroczyńcom, którzy nas w jakikolwiek sposób wspierają, ale że niewiele możemy, więc Matka Najśw. uzupełni to po swojemu, o czem wcale nie wątpię, bo ten szpital jest wyłącznie Jej dziełem.
Teraz opiszę Ojcu, nieco szczegółów. Robiliśmy co tylko można było, żeby na Wniebowzięcie N. M. P. mogli chorzy już być umieszczeni w szpitalu. Moi chorzy nie mogli się uspokoić, wciąż dochodzili z tej rudery, w której przedtem mieszkali w Maranie i dopytywali, czy już gotowe, czy mogą przyjść i t. d. bez końca. »Wiemy — mówili — że robisz, co można, żeby przyspieszyć, ale jakże będzie na Wniebowzięcie, czyż jeszcze będziemy bez Mszy św. i Komunji.« Powiedziałem, żeby byli spokojni, że prawdopodobnie będą mogli we wigilję święta już zamieszkać, żeby nie przeszkadzali swojem dopytywaniem, bo przyjdę po nich (1 kilometr odległości Marana od Ambatovory) jak tylko będzie możliwem, choćby nawet po ciemku wieczorem. Nic to jednak nie pomogło, nie mogli się uspokoić; we wigilję Wniebowzięcia nie sali całą noc, tylko przechadzali się przed domem, czekając na moje wezwanie. Jakby dla większego naszego umartwienia, zaszła niespodziewana przeszko-