Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/508

Ta strona została przepisana.

od Ambatovory w pustyni zupełnie, wszędzie naokoło kradzieże, w samem Fianarantsoa złapano pomiędzy innemi kradzieżami złodziei wynoszących ogniotrwałą wojskową kasę, a w Ambatovory nic nie zginęło. Wiele osób zarzucało mi, a między nimi i moi chorzy, że jestem nieostrożny, że niema wcale stróża w Ambatovory, więc mogą złodzieje wszystko wynieść i t. d. Bądźcie spokojni, odpowiadałem zawsze, nie będzie szkody, bo to własność Samej Matki Najśw., która nie pozwoli rozkradać i krzywdzić Jej ubogich. Najświętsza radzi o swojej czeladzi. Tak się też i stało.
Woda zawsze tu była, ale było jej nieco za mało, naturalnie, że z tem jak zawsze we wszystkiem, do Matki Najśw. po ratunek. Napisałem zaraz do Wiel. MM. Karmelitanek na Łobzowskiej z prośbą o modlitwy, zaczęły się modlić i wyprosiły wodę; ot naprzykład obecnie deszczu ani kropli, wszędzie wszystko wysycha, a u nas pralnie, kąpiele, umywalnie i polewanie w ogrodach w ruchu, a mimo to wody nietylko że nie brak, ale nadto zbywająca woda odpływa bez przerwy dniem i nocą.
Ślepego zupełni przez cztery lata Józefa, uzdrowiła Matka Najśw. A jałmużna, czy nie jest namacalnym dowodem opieki Matki Najśw.? Wszak Ojciec wie najlepiej, że nic zgoła nie miałem, a tyle tysięcy kosztował ten szpital; stoi on w pustyni, trzeba zatem było wszystko sprawić od A do Z, nikogo prawie nie prosiłem o pomoc, jak tylko Samą Matkę Najśw.
Prawdopodobnie zbuczy mnie Ojciec za to, że się tak rozbazgrałem, powie Ojciec, że senectus garrula, stary jestem, więc i gaduła — mniejsza