Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/515

Ta strona została przepisana.

zawsze było, a byłby nasz szpital prawdziwą wyspą wiernej służby Bożej wśród tego morza grzechu, co świat zalewa.
Niech mnie Ojciec nie posądza o przesadę, t. j. żebym miał napisać, patrząc na wszystko przez różowe okulary, zbyt optymistycznie, bo tak wcale nie jest. Napisałem szczerą prawdę tak, jak się rzeczy maja istotnie i do tego niezbyt łagodnie sądząc o wszystkiem, ale według ścisłej sprawiedliwości. Wszędzie i we wszystkiem widać, że Najświętsza nasza Pani radzi o swojej czeladzi. Cześć Jej i dziękczynienie za to po wszystkie wieki. Niech Ojciec także nie sądzi, żeby w tem wszystkiem była moja jakakolwiek choćby najmniejsza bodaj zasługa, bo mówię Ojcu szczerze, jak na spowiedzi, że ja tu jestem najkompletniejszem zerem, nic a nic zgoła nie zrobiłem i nie robię. Wszystkiem rządzi i wszystko urządza Sama Najśw. Pani, do której zawsze i we wszystkiem, w najdrobniejszych nawet rzeczach udaję się z prośbą; zatem wszystko to jest Jej dziełem, a mojej zasługi niema tu wcale.
Napisałem nieco wyżej, że zdarza się czasem, że się dwóch o cokolwiek popsztyka, przypomniał mi się fakt, który Ojcu wyjaśni, jakie bywają powody niezgód i co to za stare dzieci te moje czarne pisklęta. Otóż tak było: starszy chorych (jest nim znany Ojcu z listu jego do Ojca Paweł Dzauna), razu pewnego porozsyłał swoich podkomendnych do różnych robót, a dwóch czy trzech przeznaczył do sadzenia fasoli. Jeden ze sadzących powiedział towarzyszowi, żeby nie wrzucał kilku ziarnek razem do jednej jamki, bo to będzie za gęsto i fasola