ostatniemi czasy żył ustawicznie myślą nowej i zupełniejszej jeszcze ofiary. Tutaj na Madagaskarze szpital był zbudowany i los jego zapewniony i O. Beyzym przemyśliwał teraz o apostołowaniu na tej moralnej i fizycznej gehennie skazańców, jaką za carskiej Rosji była północna część Sachalinu. Jeszcze we wspomnianym liście do Karmelitanek dopytuje się troskliwie, czy hr. Grocholski wystarał się już o odnośne pozwolenia i cieszy się nadzieją rychłej podróży. »Jaki Pan Jezus i Matka Najświętsza łaskawi bez granic! Ot nie zważając na to, żem taki grzesznik, nietylko, że raczy mnie P. Jezus użyć do Sachalinu, ale jeszcze bodaj raz przed śmiercią odprawię Mszę św. w drogim Karmelu i potem... dalej na miejsce przeznaczenia... Nie żegnam Matki, ale jeśli taka będzie wola P. Jezusa, mówię i do zobaczenia u kraty, a stamtąd jak najprędzej w drogę znowu, bo czas mija, a dusze giną i kto wie czy nie wiecznie«.
Te gorące pragnienia policzył pewnie Bóg za czyny, ale wola Jego była inna. W parę dni po napisaniu tego ostatniego listu gwałtownie zaniemógł i choroba rozwijała się tak szybko, że dn. 7 września wypadło go zaopatrzyć na drogę wieczności.
»Po ludzku sądząc, uważałyśmy go za zgubionego — tak opisuje ostatnie chwile O. Beyzyma wierna jego pielęgniarka, Siostra Anna Marja od Nawiedzenia — bo zdawało się, iż Czcigodny Ojciec nie ma już w sobie ani jednej kropli krwi, i tylko spodziewałyśmy się cudu, który miał on wraz z nami uprosić u Najśw. Marji Panny za wstawieniem się naszej Matki założycielki, bł. An-
Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/527
Ta strona została przepisana.