Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/529

Ta strona została przepisana.

chę buljonu, mleka, wina, wody z Vichy, kilka jaj; jedynem jego pragnieniem było zjeść kawałek ogórka z Polski; on, który tył tak umarły dla wszystkiego, mówił ciągle: »Wszystko takie mdłe u was«. — Był zawsze tak dobry i miły dla wszystkich, że uważano sobie za wielką łaskę, gdy pozwolono komuś go pielęgnować. Łaska ta mnie przypadła w udziale, choć nawet się nie spodziewałam. W pierwszych dniach pielęgnowałam go z Siostrami, ale widząc, że go żenują niektóre drobnostki, spytałam, czyby nie wolał, gdybym go pielęgnowała sama, na co się zgodził bardzo chętnie. Więc przez cały miesiąc miałam tę ogromną łaskę, że go nie opuszczałam ani w dzień, ani w nocy«.
»Do wtorku 1 października — pisze znów O. Aug. Niobey S. I. — Ojciec słabł z każdym dniem coraz bardziej. Wieczorem tego dnia dostał gorączki i Siostry z trudnością mogły go utrzymać w łóżku. Zrozumieliśmy, że koniec się zbliża.
Wkrótce pokazały się wyraźne znaki; po paru godzinach spokojniejszych, oddech jego stawał się coraz trudniejszy i wolniejszy. Od godziny 4 nad ranem oczekiwaliśmy śmierci z minuty na minutę. Była godzina 6¼, gdy Ojciec oddał ducha, w dzień św. Aniołów, a czasie, o którym zawsze zaczyna się Msza św. w Maranie. Tego dnia wyszła ona później. Siostry umyły i przebrały zaraz jego ciało. Zaniesiono go do małego oratorjum Sióstr, na lewo od chóru, gdzie pozostał przez cały dzień.
Scena, jaka się rozegrała w chwili, gdy chorzy uprzedzeni o śmierci swego Ojca, zobaczyli jego bezsilne ciało, okazała, jak głęboko byli zani