Józef Potocki, brat Hermana, i Władysław Niegolewski poseł, syn Pułkownika, kompletowali listę zaproszonych, na któréj czele stał oczewiście pierwszy ten co miał prawo być wszędzie pierwszym.
Herman i Józef, dwaj bracia z których starszy wydawał się młodszym a młodszy starszym, komuż z nas z owéj epoki na pamięć nie wracają? Herman powolny a taki poczciwy, że wszystko co miał oddawał codziennie przychodzącym po wsparcie, po większéj części próżniakom; dobroć o jakiéj nie można mieć wyobrażenia. «Mam pięć franków, bierz, a tylko nie krzycz». Gdzie ci ludzie?... wszystko poszło, wszystko nas osierociło!
Przy stole Sobański jadł pro omnibus, a Niegolewski mówił za drugich. Po skończeniu obiadu, pan Adam rzekł do Józefa Potockiego: «szarża na działa pod Samo-Sierrą się udała, ale z rozumem i chciwością niemiecką, trudniejsze spotkanie Władysławowi, a nota bene że jest téż hułańskie dziecko i nie potrafi agitować jak O’Connell, ale zawsze z lancą naprzód po rycersku i jakkolwiek adwokat nie po adwokacku. A chociaż co do mnie, ja myślę, że Moskala przekonasz jak pokonasz, ale Niemca nie przekonasz, chyba, że go, jak się wyrażał Kiliński, pięknie uciszysz.» Słowa te chciałem Aleksandrowi Niegolewskiemu powtórzyć, ale go już potém w Paryżu nie spotkałem.
Każdy wyraz pana Adama notowałem sobie regularnie; wróciwszy do domu zanotowałem więc i powyższe z dodatkiem następującéj, pomiędzy panem Adamem a dwoma młodzieńcami z kraju przybyłymi rozmowy, którą mi, już nie pamiętam kto, na owym obiedzie opowiadał.
Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.