Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

szność, mówiąc: jeden że jasny, a drugi ciemny, a trzeci szary, a pomimo téj różnicy żyć ze sobą mogą, byle się zgadzali na jedno: że jest posąg i że w nim poznają wielką Ojczyznę. Owóż na to imię, pomimo niezgód, była zgoda; zaklęcie na Ojczyznę łączyło ręce do boju i do ofiary jeden dla drugiego; demokrata szedł zaciągać się do Hotelu Lambert na listę wychodzących do boju, książe Czartoryski popierał każde powstanie, ksiądz Aleksander święcił chorągwie w Paryżu, a Ksawery Bolewski i tylu innych Towiańczyków poszło na bój i padło śmiercią walecznych.
Wyraz który dał przedmiot do wydrwiwań się z Polaków wierszopisowi niemieckiemu Heine, wyraz kocham, nie był czczém tylko brzmieniem; wstrząsał on prawda często nieszczęśliwie dwudziesto-milionowym narodem, ale mu zapominać niepodległości nie dozwalał.
Jedni wołali przez równość do miłości, drudzy przez miłość do równości, pierwsi szli na przód, łącząc się ze wszystkiemi ruchami europejskiemi, drudzy z całém postępującém Chrześciaństwem, a Bóg, na którego sądzie już stoją, serca ich i skłonności jeden sądzić może.
Szaleniec byłby ktoby dziś do walki wyzywał, do walki tak, ale duchowéj, do owego miecza o którym Adam mówił, który się w duszach naszych znajduje, a jest obosiecznym i nazywa się dumą szlachetną, miłością i pracą.
Otóż, wracając do Dziekońskiego, był on ceniony i kochany przez wszystkie odcienia emigracyjne, równie jak Ksawery Norwid, Gajewski, Laskowicz, Leonard Chodźko, pułkownik Kamieński, Królikowski i drudzy dotąd żyjący którym nikt nie złorzeczy, a każdy sumienny cześć i sprawiedliwość odda; kto takiego wieszcza Bohdana