Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/100

Ta strona została przepisana.

jaciela z moją pomocą. Będąc już trochę pojednany z losem, zgodziłem się też przewodniczyć im w wyprawie, pod warunkiem, że dwaj tarczownicy zasłonią mnie przed dzidami nieprzyjaciejskiemi.
Pierwszy to raz uczestniczyłem w walce i chciałem to uczynić bez narażenia mojej powagi, powiedziałem więc, iż wybiorę sobie do tego zaszczytnego obowiązku najdoświadczeńszych ludzi z całego pokolenia. W ięc współzawodnicy, a było ich wielu, popisywali się ze swoją’zręcznością. Wybrałem z pomiędzy nich dwóch dzielnych ludzi, zwanych Mary i Juni i ci codzień odbywali rozmaite ćwiczenia. Urządzono np. rodzaj zasadzki, a oni zasłaniali mnie przed dzidami nieprzyjacielskiem i nadzwyczaj zręcznie. Ja zaś nigdy nie na uczyłem [ię dobrze władać dzidą i tarczą, a wiedziałem, że niezręczne obchodzenie z tą bronią, odjęłoby mi urok w oczach moich podwładnych; postanowiłem więc walczyć jedynie toporem i łukiem.
Po tygodniu ćwiczeń, uczułem się zupełnie bezpieczny z mymi dwoma tarczownikami i zacząłem organizować moją armię. Składała się ona z 500 ludzi uzbrojonych w dzidy, tarcze z lekkiego drzewa oraz ciężkie maczugi.


XVI.

Gdy wszystko już było gotowe, na czele mojej armii wkroczyłem w posiadłości nieprzyjacielskie, a za mną