Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/101

Ta strona została przepisana.

oiągnął zwykły orszak kobiet, zajmujących się przenoszeniem żywności.
Zaraz pierwszego dnia, musieliśmy przebyć jakąś rzekę, zdaje się, że to była odnoga rzeki Wiktoryi, za którą znalazłem miejsce odpowiednie do stoczenia bitwy.
Muszę też opisać jak wygądałem w tym dniu pamiętnym, w którym po raz pierwszy wystąpiłem w charakterze naczelnika i wiodłem swój lud do boju. W łosy podniesione były w górę za pomocą fiszbinów, blisko na dwie stopy i ozdobione czarnemi i białemi piórami. Twarz moja, teraz mocno szczerniała od słońca ozdobioną była czterema kolorami: białym, czarnym czerwonym i żółtym. Dwie czarne i białe kresy przecinały mi czoło, a kręta żółta linia namalowana była po każdej stronie twarzy pod oczami. Miałem z natury sutą brodę i wąsy. Na rękach zrobiono mi kreski różnokolorowe, a na ciele cztery równe kresy i żółtą krętą linię zamiast pasa. Właściwą odzież stanowiła tylko krótka spódniczka ze skóry, musiałem strasznie wyglądać, ale zapomniałem o tera, czego potem musiałem gorzko żałować. Byłoby bowiem stokroć dla mnie lepiej, gdybym nie miał tak dzikiej powierzchwności, bo byłbym daleko prędzej wrócił do cywilizowanego świata.
Byłem więc obecnie naczelnikiem ludożerców i dowodziłem ich wyprawą. Gdy stanęliśmy n a polu walki moi ludzie dali sygnał nieprzyjaciołom za pomocą dymu, oznajmując tym sposobem nasze najście i wzywając ich do walki.
Odpowiedziano nam temi samemi sygnałami, ale