Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/103

Ta strona została przepisana.

ciekawie. Wówczas porzuciłem szczudła, łuk i strzały i otoczony starszyzną, wyszedłem ku nim z gałązkami w ręku, jako znakiem zaufania. Pokazałem im wówczas na migi, że mamy przyjazne zamiary i gdyśmy się zatrzymali, kilku naczelników zbliżyło się do nas bez broni na rozmowę.
Zrazu okazali wielkie zdziwienie, ale potrafiłem ich przekonać o mojej szczerości i wreszcie zgodzili się zawrzeć z nami przymierze. Od razu uznali wyższość moją i moich ludzi, a naczelnicy rzucili mi się do stóp na znak poddaństwa. Wtedy dwie zjednoczone armie stanęły razem obozem, a kobiety zajęły się przygotowaniem wspaniałej uczty, dla zwycięzców i zwyciężonych. Rycerze stron obydwóch przystroili się jak najwspanialej i nastąpiło olbrzymie coroborę trwające dni kilka, które wzmocniło węzły przyjaźni.
W końcu tygodnia dopiero powróciliśmy do naszych siedzib.
Pomimo jednak wielkiego znaczenia jakiego nabyłem, coraz trudniej mi było prowadzić dalej dawne, dzikie życie z czarnymi. Opanowała mnie niepohamowana chęć podróży i postanowiłem w jaknajprędszym czasie, znowu poszukiwać ludzi cywilizowanych, kierując się tym razem wprost na południe. Czas jakiś jednak musiałem udawać zadowolenie, podzielać wyprawy myśliwskie i łowić ryby z wierną Jambą.
Szczególne zajęcie budziły we mnie dzieci i ich zwyczaje. Nie zminę się z prawdą, twierdząc, iż zarówno chłopcy jak dziewczęta, wprzódy pływali, niż umieli chodzić, a przynajmniej jednocześnie uczyły się