Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/111

Ta strona została przepisana.

zowisko. Wiele płatów kory leżało 11a ziemi, a Jam b a powiedziała mi, iż służyły one za pościel. Pierwszy to raz widziałem, iż dzicy troszczyli się o rzecz podobną. Trafiłem także na pozostałości po uczcie jako to: muszle, kości zwierzęce i t. p.
Morze w tem miejscu obfitowało w ryby, złowiłem ich kilka gatunków i wydały mi się bardzo smaczne.
Przebyliśmy parę dni w tem ślicznem miejscu, a potem popłynęliśmy dalej na południe, zawsze trzymając się brzegów wysp z powodu kruchości naszej łodzi. Wysp w koło była niezliczona liczba, niektóre skaliste, inne znów pokryte bujną roślinnością. Niejednokrotnie wysiadaliśmy na ląd, a na jednej z wysp, były to zapewne wyspy Bigges, spostrzegłem wysoki stożek kamienny, ułożony na najwyższym punkcie wyspy. Jamba poznała odrazu, że nie układali go krajowcy, gdyż zbudowany był bardzo regularnie. Jakoż przypatrzywszy się lepiej doszedłem do przekonania, że było to dziełem Europejczyka, prawdopodobnie jakiegoś rozbitka i że zapewne na tej podstawie umocowana była żerdź, z wywieszonym znakiem dla mogących przepływać okrętów.
Na tej wyspie nie brakło żywności. Wkrótce jednak popłynęliśmy dalej ku południowi, wiosłując dzień cały, a obozując w nocy na lądzie. W tej podróży natrafiałem n a wiele śladów cywilizacyi, bądź to n a części masztu, bądź odłamki koszyka, puste butelki i t. p. Wszystko to mogło pochodzić z jakiegoś rozbicia.
Po dwóch czy trzech miesiącach takiej podróży, dostaliśmy się do wielkiej zatoki Kingę Sound jak to