Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/113

Ta strona została przepisana.

dobnym kształtem do gruszki i wybornego smaku, krajowcy nazywają powszechnie ten owoc „Pappa.”
Pokolenie, do którego przybyłem, było już o moich odwiedzinach uwiadomione za pomocą ogniowych sygnałów. Obozowisko ich było bardzo pierwotne; zamiast chat mieli tylko płoty chruściane, chroniące ich od wiatru. Od razu pokazałem im mój rznięty kij, stanowiący paszport powszechny i wytłomaczyłem, iż w moich wędrówkach, pragnę spocząć dni parę pomiędzy nimi. Posłano mój kij do naczelnika, który przysłał mi też zaraz oznaki przyjaźni.
Nieszczęściem ci dzicy mówili językiem zupełnie odmiennym od języka Jamby; musieliśmy więc uciec się do powszechnego języka mimicznego. „Wieczorem urządzono na moją część wielkie corroboree.
Im więcej jednak pragnąłem widzieć białe kobiety, tem mniej wypadało mi się o nie pytać, ani ich szukać, zostawiłem więc rzecz tę Jam bie, która w czasie uroczystości przysunęła się do mnie i szepnęła, że je widziała. Skorzystałem z ogólnego zajęcia, by z nią kilka słów zamienić. Jam ba powiedziała mi, że to były młodziutkie dziewczęta, dzieci prawie i mówiły moim językiem. Wobec Jam by nie nazywałem tego języka angielskim, bo nie miałoby to dla niej żadnego znaczenia, nazywałem go wprost moim. Na tę wiadomość doznałem wrażenia, które trudno opisać, rozumiałem, że te nieszczęśliwe znajdowały się w okropnem położeniu i żem je powinien ratować. Było to jednak bardzo trudne do wykonania. Chciałem przynajmniej dać im znać, że mogą