Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/114

Ta strona została przepisana.

spodziewać się pomocy, a ponieważ nie mogłem sam dostać się do nich, użyłem pośrednictwa Jam by. Wziąłem wielki liść wodnej lilii i kościaną, igłą, wykłułem na nim następujące słowa po angielsku: „W blizkości znajduje się człowiek przyjazny; nie lękajcie się.”
Osobliwy ten list powierzyłem J ambie, by go oddała dziewczętom i wskazała, jak go mają odczytać za pomocą ognia. Potem powróciłem do ogólnego zgromadzenia i rozmaitemi gimnastycznemi sztukami starałem się wzbudzić podziw dzikich.
Jam ba ze swojej strony opowiadała im o mnie niezwykłe rzeczy: jako posiadałem moc czarodziejską, rozkazywałem duchom i t. p. które to opowiadania sprawiły, iż otaczano mnie nadzwyczajnym szacunkiem.
Nie będę opisywał ile użyć musiałem wybiegów, ażeby zobaczyć się z nieszczęśliwemu Angielkam i, aż wreszcie wolno mi było odwiedzić je wraz z Jambą. Nigdy nie zapomnę widoku, jaki mi się wówczas przedstawił. Dwie młodziutkie dziewczyny siedziały na piasku, pod półkolistem płotem, przed którym paliło się ognisko; biedaczki przytulone były we wzajemnein objęciu. Obiedwie wydały mi się tak okropnie wychudłe i wystraszone, iż przejęło mnie najgłębsze współczucie, One zaś, ujrzawszy mnie, krzyknęły z przestrachu. Dopiero teraz przyszło mi na myśl, iż wyglądałem bardzo dziwacznie, mogły mnie śmiało wziąć za dzikiego, bo za kogóż mogliby mnie wziąć mieszkańcy mej ukochanej Francyi lub Szwajcaryi w tem strasznem umalowaniu? Po chwili namysłu powiedziałem od razu: „Je-