Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/116

Ta strona została przepisana.

do naszego wuja. (Nie jestem pewny, czy były córkami kapitana, czy też właściciela statku.) Pragnęłyśmy zawsze towarzyszyć ojcu, w której z jego długich podróży i uprosiłyśmy go raz, gdy wypływał z ładunkiem do Batawii w r. 1868 czy 69. (Tych dat bardzo pewny nie jestem) ażeby nas zabrał z sobą..
Podróż do Batawii była bardzo przyjemna i bez żadnej przygody. Ojciec mój oddał ładunek, ale nie dostał żadnego z powrotem do Anglii, co stanowiło wielką stratę, postanowił więc płynąć do Port Louis na wyspie Ś. Maurycego, gdzie spodziewał się dostać ładunek cukru.
W drodze do P ort Louis, spotkaliśmy okręt, wzywający sygnałami ratunku, dopłynęliśmy więc do niego i zapytali czego potrzebował. Kapitan, który przypłynął do nas na łodzi, powiedział, że mu brakowało żywności i chciał jej od nas dokupić. Jego okręt wiózł 1500 ton guana i płynął także do Port Louis. Kapitan miał długą konferencyę z ojcem, w czasie której spytał go, czemu nie uda się do wysp Lacepede, na północnozachodniem wybrzeżu Australii po guano, które tam można brać darmo.
Nie mieliśmy żadnych przyborów, potrzebnych do takiego ładunku, ale kapitan dał nam ich w zamian za żywność, ku wspólnemu zadowoleniu i Aleksandrya, tak się nazywał jego okręt, popłynął do Port Louis, a my skierowaliśmy się do wyspy Lacepede, dostaliśmy się tam w czasie właściwym i wkrótce nasz statek napełniony był tym cennym dla rolników ładunkiem.
Na dzień lub dwa przed opuszczeniem tych wysp,