Strona:Louis de Rougemont - Trzydzieści lat wśród dzikich.djvu/13

Ta strona została przepisana.

oni zaś zdawali się niepewni, co dalej czynić m ają. N a radzali się widocznie, tymczasem nadpłynęło z dziesięć łodzi i to im zapewne dodało odwagi, bo znown skierowali się kn nam, ale ja także byłem przygotowany, nabiłem znowu kartaczami armatkę i cały jej nabój dostał się na łodzie. Tym razem stracili odwagę, bo jedna z łodzi była na sztuki poszarpana, a prawie wszyscy na niej mniej lub więcej ranieni; dostało się też i innym.
Teraz padła na nich istna panika, łodzie się zatrzymały w nieporządku. Do nas dostało się parę strzał, ale nikogo nie drasnęły nawet, krajowcy byli zanadto przerażeni, by dobrze celować. Tymczasem zawiał wiatr, a my skorzystaliśmy z tego i spokojnie podniósłszy kotwicę, puściliśmy się na morze w obec pokonanej fłotyli nieprzyjacielskiej, która posłała nam znów bezskuteczne strzały. W pół godziny byliśmy już zupełnie bezpieczni i swobodni.
Ta przygoda sprawiła, że Malaj czycy pragnęli gorąco porzucić te strony i wysłali jednego z pomiędzy siebie do kapitana, ażeby go namówić do zwrócenia się na inne wody. Z początku Jensen starał się im to wytłomaczyć i dziwić mu się było trudno, widząc bogaty owoc plonu; ale oni zgodzić się nie chcieli i w końcu m usiał szukać innego miejsca połowu. Nie umiem powiedzieć gdzie się skierował, ale po tygodniu znaleźliśmy niesłychane ławy perłowych muszel i znowu rozpoczął się połów. Szczęście służyło nam ciągle, a skarb nasz zwiększał się z dniem każdym i był już teraz wcale pokaźnym.